W kwietniu 1943 r. okazało się, że musi opuścić klasztor we Wrocławiu-Karłowicach bo mieszkał tam bez zameldowania i dotychczas, jedynie po znajomości udawało się ukrywać to w urzędzie meldunkowym. Postanowił zatem wrócić do rodzinnego Szarleja gdzie pomagał miejscowemu proboszczowi.
O. Jacek o swoich przeżyciach nigdy potem nie opowiadał. Pozostał człowiekiem złamanym psychicznie, sterroryzowanym, bezwolnym, cichym, z pokorą znoszącym własny krzyż. Bał się ludzi, stronił od nich, zamykał się w sobie. Kontakt z nim był bardzo utrudniony, nie interesowało go otoczenie. Każde kazanie kończył wspomnieniem śmierci.
Przez cały okres międzywojenny przebywał w Miejskiej Górce. Losy wojenne zaprowadziły go do Raciborza gdzie bezpiecznie przeżył wojnę jako furtian. Po wojnie, z racji na pilną potrzebę nadal tam pozostał. Był bardzo poważany w całej prowincji.
Całkiem niemałe grono bo aż siedemnastu braci prowincji zaznało w czasie wojny uwięzienia w obozach koncentracyjnych. Najczęściej niechętnie o tym mówili i nie pozostawili wiele wspomnień z tego okresu.
Tym co rzuca się w oczy w jego personalnej teczce, jest kilkadziesiąt różnych nominacji na spowiednika i kierownika duchowego rozlicznych domów sióstr zakonnych, zarówno w administracji wrocławskiej i opolskiej a także diecezji katowickiej.
Przez cały okres przedwojenny, niezależnie od stałych obowiązków, pomagał w klasztornej piekarni i w wydawnictwie. Co roku też, na jesień chodził na kwestę, która trwała dwa miesiące, tzw. sezon na ziemniaki i jajka a następnie jeszcze raz w styczniu, tzw. sezon zbożowy.
Dwukrotnie, jako prowincjał reprezentował prowincję na kapitułach generalnych zakonu, najpierw w 1971 r. na nadzwyczajnej kapitule w Medelin w Kolumbii a następnie w 1973 r. w Madrycie
Jego habit wzbudził wszelako podejrzenie jakiegoś polskiego „patrioty”, który oskarżył go o bycie niemieckim szpiegiem. Groziło mu nawet natychmiastowe rozstrzelanie.
W 1924 r. już po usamodzielnieniu się prowincji panewnickiej, wraz z kilkoma braćmi pochodzenia polskiego zwrócił się do generała zakonu o. Bernardyna Klumpera aby i oni mogli przenieść się do Polski. Po uzyskaniu takiej zgody został skierowany najpierw do Wielunia gdzie w świeżo odzyskanym ale bardzo zniszczonym klasztorze trzeba było przeprowadzić poważne remonty (...)
Sytuacja, która wytworzyła się po wybuchu wojny sprawiła, że w marcu 1940 r. zrezygnował z urzędu gwardiana panewnickiego i przeniósł się do Chorzowa. Tam pełnił funkcję wikarego kooperatora parafialnego. Przez krótki czas po wojnie pozostał jeszcze w Chorzowie, a następnie w Osiecznej.